niedziela, 1 maja 2016

Zeszyt I. Kwiecień 2016.

Kwiecień plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata. To przysłowie odnosi się do zmienności kwietniowej pogody, ale umieściłam je w tym poście z innych powodów. Wszystkie mają nierozerwalny związek z tym, jak powodziło mi się, oczywiście kulturalnie, w minionym miesiącu.   

Jacek Malczewski Wiosna
[1] 16 kwietnia tego roku opublikowałam pierwszy wpis na tym blogu. To dla mnie bardzo ważna data, ponieważ mam zamiar zakotwiczyć tu na dłużej, a wiadomo, że dobry początek — połowa roboty, oraz że każdy początek jest trudny. Ocena tego, czy udało mi się odpowiednio wystartować należy do Was, ale nie ukrywam, że na tę chwilę jestem bardzo zadowolona, ponieważ pojawiły się na tej stronie pierwsze interesujące komentarze i pierwsza literacka rekomendacja, z której na pewno skorzystam. Dziękuję!

Julian Fałat Jeleń w pejzażu wiosennym
[2] Niestety, nie udało mi się jeszcze opublikować recenzji dwóch rewelacyjnych spektakli, które miałam przyjemność oglądać w ostatnim czasie. Nieskromnie przyznam, że warto na nie czekać i warto wybrać się do Warszawy tylko po to, by móc pójść do teatru, obejrzeć przynajmniej jedno z tych przedstawień i później wyjść z nich z otwartą buzią i głową pełną najdziwniejszych myśli.

3] Nie przeczytałam w kwietniu zbyt wielu książek. Zabawa z licencjatem, czytanie dziesiątek tekstów teoretycznych na zajęcia, praktyki... Na szczęście te książki, które udało mi się przeczytać, były świetne, więc miałam i wciąż mam materiał do pisania kolejnych recenzji. Z racji przedmiotu, który mam teraz na studiach, czyli historii literatury polskiej po 1864 roku, w najbliższym czasie na blogu będzie przewijało się dużo pozytywizmu i Młodej Polski. Uwielbiam wyciągać spod ziemi książki, o których się raczej nie pamięta i to przede wszystkim o nich chciałabym dla Was pisać.

Józef Chełmoński
Łąka z kaczeńcami
[4] Krótko — Pyrkon. Nie mogłabym o tym nie wspomnieć. Mój pierwszy konwent zakończył się sukcesem i co tu dużo pisać — czekam na kolejne.

Maj 2016 roku będzie pracowity, ponieważ widmo obrony pracy licencjackiej i egzaminów jest coraz wyraźniejsze. Najbliższy miesiąc spędzę więc intensywnie i interesująco (całe szczęście, że studiuję to, co kocham), ale postaram się znaleźć na tyle dużo czasu i energii, by w końcu popełnić teksty, które od dawna pałętają się po mojej głowie.

Roman Kochanowski Przedwiośnie
Podczas pisania tego posta wpadłam na pomysł stworzenia wpisu poświęconemu motywowi wiosny w malarstwie. Znalazłam jednak blog pani Krystyny, która wspaniale opracowała ten temat, więc zarzuciłam ten pomysł, by nie powielać jej pracy. Zamiast tego zachęcam Was do odwiedzenia strony http://krystyna-malarstwo-mojapasja.blogspot.com/ i przejrzenia galerii, do których linki zamieszczam poniżej.

  
Udanej majówki!

wtorek, 26 kwietnia 2016

Kim jesteś, człowiecze?

Piękne są latem Morzelany! [...]. Nieprawdaż, jest gdzie żyć i używać na tym szerokim świecie? Swobodę ma taki, którego nie krępują żadne granice, miedze.


Adolf Dygasiński, ani za życia, ani po śmierci, nie cieszył się zbyt dużą popularnością. Jako naturalista, jeden z propagatorów myśli Darwina oraz prowodyrów skandalizującej kampanii Wędrowca, postulującej odrzucenie romantycznych wizji na temat powinności artysty, był zwalczany przez środowiska konserwatywne, a przy tym nieco odsuwany na boczny tor przez swoich przyjaciół-pozytywistów. Niewiele osób zauważyło, że Dygasiński wypracował przestrzeń, w obrębie której był niepowtarzalny. 

Obok Godów życia to Zając jest najbardziej cenioną powieścią tego pisarza. Występują w nim dwie pary bohaterów: Jakub Malwa i Jasiek Tetera oraz tytułowy zając i lis Kita. Malwa jest wstydliwym, dobrodusznym dworskim strzelcem, który jest wyśmiewany przez resztę wsi ze względu na swoją poczciwość. Najlepiej czuje się w swojej skromnej chacie, w której je, sypia i modli się. Resztę czasu spędza w kościele albo na polowaniach. Jego przyrodni brat jest inny — sprytny, obrotny, rozkochany w swojej egoistycznej żonie i rozpieszczonych córkach. Tetera nie przepada za synem i gardzi innymi ludźmi.

Zając całe życie przed kimś ucieka, dokądś ucieka. Natura uczyniła go zwierzyną łowną, do obrony dając mu czułe zmysły i szybkie nogi. Zwierzę najbezpieczniej czuje się w swojej norze, w której może się ukryć przed innymi stworzeniami. Lis natomiast jest przebiegły, jego łowieckie wyczyny przeszły już do morzelańskich legend. Kawalerskie życie ma już za sobą, teraz musi dbać o swoich żarłocznych potomków, których kocha całym sercem, choć bez wzajemności.

Dygasiński był mistrzem budowania paraleli między ludzkimi losami i życiem zwierząt. W Zającu analogie między tymi rejestrami są doskonale widoczne, pisarz nie starał się niczym ich zatrzeć. Obraz świata przedstawiony w utworze jest pesymistyczny i wzorowany na schemacie stworzonym przez Karola Darwina — istoty słabsze są wypierane przez silniejszą konkurencję, tyczy się to zarówno świata ludzkiego, jak i zwierzęcego. Zaakcentowana została też kwestia przemijania i zasada następstwa, walki pokoleń. Aby nie pozostawić czytelnikom wątpliwości, Dygasiński zamieścił na końcu powieści bajkę, której morał jest jednoznaczny.

Postacie ludzkie są zbudowane według zasady typu, ocena ich zachowania nie spędza odbiorcom lektury snu z powiek. Autor Zająca był bystrym obserwatorem, nie umknęły mu ani smaczki życia na folwarku końca XIX wieku, ani prawa przyrody. Opisy zachowań ludzkich, polowań, walk zwierząt o przetrwanie są naturalistycznie, ale nie przesadnie okrutne — prawdziwe. Dygasiński w swym dziele pyta o kondycję człowieczeństwa i zasadność naczelnego miejsca człowieka w hierarchii żyjących.

Z wielu względów Zając zasługuje na odkopanie spod dziesiątek bardziej znanych pozytywistycznych tekstów i dotarcie do szerszego grona odbiorców. Ta cienka książeczka zawiera wiele prawd, które być może nie są zbyt odkrywcze, ale są wyłożone w interesujący, niebanalny sposób. Rekomenduję tę książkę przede wszystkim wielbicielom polskiego naturalizmu.

Portret pisarza: http://zlotemysli.w.interiowo.pl/sentencje/d_/dygasinski.html [dostęp:26.0416].
Cytat: Dygasiński A., Zając, Kraków 2002, s. 5-6. 

sobota, 23 kwietnia 2016

Pyrkon 2016. Co się dzieje?

Dobra, wchodzimy. Aha, musimy wymienić nasze bilety na akredytacje w budynku... którym? A gdzie on jest? (Czterdzieści minut później). To tu? Nie, tu śpią ludzie, ups! Prawie na kogoś wdepnęłam. O, cosplay! Wychodzimy. Akredytacje wymienione. Gdzie idziemy? Nie wiem, znajdź w planie jakąś ciekawą prelekcję. O, cosplay! Dlaczego tyle prelekcji dla jednego fandomu się pokrywa? Nieważne. To na co idziemy? Ej, dlaczego te nazwy są tak enigmatyczne? O, patrz, cosplay! Idziemy na tę, zaczyna się za pół godziny, akurat zdążymy... albo i nie (kolejka liczy kilkaset osób). Dobra, mniejsza z tym. Idziemy coś kupić? Ale wielki ten pawilon handlowy. Dlaczego tyle tu gier planszowych? Ale super! O, cosplay! 

Powyższy tekst jest relacją, najkrótszą z możliwych, z moich pierwszych chwil na Pyrkonie 2016 i zarazem pierwszych chwil na jakimkolwiek konwencie. Lubię fantastykę, ale jeśli miałabym się umiejscowić na osi pomiędzy literaturą fantastyczną i literaturą faktu, zajęłabym miejsce bliżej tej drugiej. Nie zmienia to jednak tego, że uwielbiam Gwiezdne wojny, pomimo otaczającej jej szmiry wciąż czytam mangę Naruto, w moim domu czci się Cthulhu, od dawna nie przeoczyłam żadnej emisji Władcy Pierścieni i podziwiam twórców, którzy byli w stanie stworzyć własne uniwersum. Fantastyka kojarzy mi się z ekscytacją, a Pyrkon także z zabawą i niestety — z poczuciem zagubienia.


EKSCYTACJA

Podjęcie decyzji o wyjeździe na Pyrkon samo w sobie było emocjonujące. Po przyjeździe, w sobotę rano, było jeszcze ciekawiej, ponieważ nasz zapał został podsycony przez pradawnych Słowian, Wikingów, przez rusałki, Elzy, Gandalfa i marvelowskie postacie, przez Kaylo Rena i Rei, szturmowców i wreszcie przez indywidualne wariacje na temat najpopularniejszych fantastycznych typów osobowych. Niektóre kostiumy i charakteryzacje były dokładnym odwzorowaniem oryginałów, a niektóre były, no właśnie, inne. Żałuję, że nie poprosiłam o zdjęcie pana przebranego za yeti, który na barkach dźwigał malutkiego św. Mikołaja oraz pary, której męska część przebrała się za Arielkę, a damska za Urszulę. Tak wspaniałych i pomysłowych cosplayerów się nie spodziewałam, podobnie jak liczby gier planszowych i ich miłośników. Cieszę się, że jest nas więcej. 

ZAGUBIENIE

Pyrkon odbywał się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, na które składa się system hal. Hale były oznakowane, w kilku miejscach znajdowały się mapy przedstawiające ich rozmieszczenie, ale i tak dużo czasu spędziliśmy na błądzeniu wśród budynków. Dodatkowo rozdawany wszystkim plan prelekcji był bardzo ogólnikowy. Rozumiem, że wynikało to z potrzeby oszczędności czasu i papieru, ale podanie nazwy prelekcji oraz jej czasu i miejsca to za mało. Kilka razy wylądowałam na wykładzie, który nie miał zbyt wiele wspólnego ze swoją nazwą.

ZABAWA

Wiele było przyczyn, które zdeterminowały nasz (mój i mojego rodzeństwa) wyjazd na Pyrkon. Przede wszystkim było to zamiłowanie do następujących kwestii: słowiańszczyzna, Gwiezdne wojny, manga i anime, Lovecraft. Nie udało nam się zrealizować wszystkich planów, które poczyniliśmy przed wyjazdem, ale i tak bawiliśmy się rewelacyjnie. Prelekcje w większości były wygłaszane przez ludzi, którzy są pasjonatami swoich dziedzin i odczuwają frajdę z przekazywania swojej wiedzy innym. W tym miejscu chciałabym wyróżnić Panów, którzy przygotowali koncert piosenek znanych z kreskówek oraz Panią i Pana, którzy w osobnych prelekcjach opowiadali o słowiańskiej demonologii.

Jeśli ktokolwiek z Was zastanawia się, czy warto jeździć na konwenty, odpowiadam  warto. I nie bójcie się zabierać na nie dzieci.  I... pieniędzy. 

wtorek, 19 kwietnia 2016

Półka pod słonikami. Iwaszkiewicz dla plociuchów.

Mam w pokoju półkę — niewielką półkę — na której stoją dwa słoniki z jaspisu: niedawno mi je podarowali chińscy pisarze. Nazywa się więc półką pod słonikami. Stawiam na niej te książki, które choć przeczytałem, pragnę mieć pod ręką. Książki, do których się powraca. Stoją na niej nie tylko nowe wydawnictwa, nie tylko polskie książki. Ale miło mi zawsze jest odstawić na to miejsce coś ze świeżych, nadesłanych mi czy kupionych przeze mnie wydawnictw. Jest to jak gdyby moje prywatne odznaczenie tej czy innej pracy - i cieszę się, ilekroć coś nowego wchodzi w krąg dzieł, do których się wraca[1].

To imponujące, że Iwaszkiewicz — człowiek o arcybogatej kulturze intelektualnej, przyjaciel wielu wybitnych literatów, dziennikarz — był w stanie zmieścić wszystkie ważne dla siebie lektury na jednej półce pod słonikami. Zwłaszcza że w pewnym momencie dostawał od wydawnictw oraz znajomych od czterech do pięciu książek dziennie. Pozwoliłam sobie na tę wstępną dygresję, ponieważ wspomniana półka niejako czuwa nad tekstami, zebranymi w tomie Rozmowy o książkach, wyborze felietonów publikowanych przez Jarosława Iwaszkiewicza w Życiu Warszawy w latach 1954-1979.

Autor Panien z Wilka, zachęcony przez Henryka Korotyńskiego i Stanisława Rotherta, publikował swoje felietony z niekłamaną, wręcz dziecięcą radością. Pomimo początkowego zwątpienia, potem przyznawał, że:
[...] takie niedzielne pisanie stało się dla mnie drugim nałogiem. (Pierwszym jest czytanie książek). Zasiadam do nich [artykułów] z radością i przyznam się, że w ciągu ubiegłego roku nie było ani chwili takiej, w której bym pomyślał: o czym ja dzisiaj mam im napisać[2].
Felietony zawarte w tym wyborze dają czytelnikowi jasny obraz swojego twórcy — człowieka światowego, który na starość, wielokrotnie przywoływaną, korzysta z okazji do komentowania rzeczywistości (także, a może głównie — pozaliterackiej), wspominania, robienia podsumowań. Ich tematyka nie została ograniczona do rozmów o literaturze, czasami mówi się o czyjejś biografii lub śmierci, teatrze, filmie, a nawet architekturze. W większości temat danego tekstu jest tylko pretekstem do snucia ogólnych rozważań o sztuce lub przemyślaną prowokacją w stronę odbiorców, którzy, zdaniem pisarza, zbyt rzadko wchodzili z nim w dyskusję. Iwaszkiewicz niemalże domagał się żywszej korespondencji i namawiał do kontaktu, jednocześnie narzekając na jakość nadesłanych już listów.

Oprócz półki ze słonikami, do której pisarz żywi nietajoną słabość, jeszcze jedna kwestia bez ustanku przewija się w jego felietonach. Chodzi o traktowanie jego przyjaciół lub tylko znajomych jak nowych wieszczów. Dla Iwaszkiewicza Witkacy był Stasiem, a najbardziej udanym spotkaniem Magdaleny Samozwaniec z czytelnikami był jej pogrzeb. Swoboda mówienia o osobach, które każe się nam czcić, wpada niemalże rozkosznie, a na pewno zabawnie.

Na koniec wypada mi jeszcze wspomnieć o rewelacyjnym wstępie autorstwa Katarzyny Gędas, który jest trochę recenzją tej książki, trochę opracowaniem, a przede wszystkim interesującą lekturą, nawet w oderwaniu od Rozmów o książkach.

[1] Iwaszkiewicz J., Rozmowy o książkach, Warszawa 2010, s. 303.
[2] Gędas K., Literacka mozaika, [w:] Iwaszkiewicz J., Rozmowy o książkach, Warszawa 2010, s. 5.
Portret Iwaszkiewicza: http://ksiazki.wp.pl/gid,16425740,tytul,Pisarz-pupil-komunistow-pierwszy-homoseksualista-PRL-u-Zycie-i-tworczosc-Jaroslawa-Iwaszkiewicza,galeria.html?ticaid=116dc6 [dostęp: 19.04.2016].

sobota, 16 kwietnia 2016

Dzień dobry!

Jej ręce drżały i namiętnie stukały w wypukłe klawisze klawiatury komputera. Stresowała się. To miał być jej kolejny początek. Zaczynało się coś nowego — coś, co miało zmienić jej życie, zabierać jej czas, pochłaniać jej energię, wysysać kreatywność. Bała się, choć sama się na to zdecydowała. Nikt jej nie zmuszał. Teraz nie miała już powrotu. Zaczęło się. Kurtyna ruszyła w górę podciągana przez siłę Internetu. 
Ten grafomański wstęp miał być dla mnie sprytnym wybiegiem przed torturą rozpoczynania wpisu powitalnego. Nie wiem, czy rzeczywiście się nim stał, to ocenicie Wy, moi Drodzy Potencjalni Czytelnicy. Niestety nie umiem pisać ani o sobie, ani o moich planach. Powodów jest kilka, ale ja wymienię tylko jeden. Otóż... zazwyczaj, gdy rozpowiem tu i ówdzie o moich zamiarach, nic mi z nich nie wychodzi. Być może jest to sprawka mojej podświadomości, może bezpieczna furtka, nie wiem. Jestem jednak pewna, że nie warto ryzykować, dlatego nie będę szczegółowo opisywać tego, co planuję opublikować w najbliższym czasie. Żeby nie zostawiać Was z niczym, zamieszczam pod tym akapitem kolaż łączący zdjęcia, które zainteresowanym będą podpowiadać, co się będzie działo na Zeszytach Kulturalnych w najbliższym czasie.

Czym są Zeszyty Kulturalne? Dobre pytanie, na które autorka nie zna jednak odpowiedzi. Leon Płoszowski z Bez dogmatu Henryka Sienkiewicza powiedział, że z zawodu jest niczym. Ja chyba też, bo jestem filologiem. W związku z tym, ten blog też będzie o niczym, czyli o wszystkim co humanistyczne po trochu. Najwięcej będzie literatury, to pewne. Wspominać będę też o teatrze, wydarzeniach kulturalnych, będę poruszać tematy związane z językoznawstwem i folklorem. Będę również dzielić się z Wami moją nietypową pasją, jaką jest zbieractwo. Kolekcjonuję pocztówki, ale nie gardzę też starymi zdjęciami i duperszmitami (proszę się nie obrazić, to słowo funkcjonuje w mojej rodzinie od lat), które tonami znoszę do domu. 

Więcej informacji o mnie oraz o tej stronie znajdziecie w stosownych zakładkach. Zachęcam do kontaktu ze mną (ponownie odsyłam do zakładek) i życzę miłej lektury!